w obrazie, blaskiem ciał nagich, tak niewłaściwie pomieszczonych; zwłaszcza też stojąca, całkiem obnażona postać, malowana gorączkowo, miała w sobie coś z halucynacyj wizyi, była dziwnie fałszywym tonem, pośród realizmu całego otoczenia.
Sandoz milczący, zrozpaczony był w obec tego wspaniałego poronienia. Ale spostrzegł, że oczy Krystyny zawisły na nim z niepokojem i miał tyle siły, że wyszeptał:
— Zdumiewająca, o! kobieta zdumiewająca prawdziwie!
Zresztą w tej samej chwili wszedł Klaudyusz, z miną spokojną, pewną siebie, jaką miewał tylko w dni szczęśliwe. Wydał okrzyk radości, spostrzegłszy starego swego druha, uścisnął silnie jego rękę. Potem podszedł do Krystyny, pocałował Jakubka, który odrzucił był znów kołdrę.
— Jakże mu teraz?
— Zawsze tak samo.
— Dobrze, dobrze! rośnie zanadto, odpoczynek przyniesie mu ulgę. Wszak ci mówiłem, że niepotrzebnie się niepokoisz.
I Klaudyusz siadł obok Sandoza na sofie. Obadwaj rozparli się niedbale, wpół leżąc, z oczyma utkwionemi w próżnię, od czasu do czasu tylko rozpatrując obraz, kiedy tymczasem Krystyna, obok łożka nie widziała nic przed sobą, zdawała
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/456
Wygląd
Ta strona została przepisana.