Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój biedny stary, to ci nie sprawiło przyjemności. Nie! nie zaklinaj się, my to czujemy dobrze, my kobiety... Ale dla mnie, dla mnie to było wielką przyjemnością, oh! wielką... Dzięki ci, dzięki serdeczne!
I na tem był koniec, chyba musiałby teraz opłacić ją bardzo drogo, gdyby zechciał dostać raz jeszcze.
Klaudyusz wprost ztąd poszedł na ulicę Tourlaque, wytrącony ze zwykłej kolei tą swoją przygodą. Doznawał po niej dziwacznej mięszaniny prożności i wyrzutów sumienia, która przez ciąg dwu dni uczyniła go obojętnym na malarstwo, marzącym, że kto wie czy się nie rozminął z właściwem dla siebie życiem. Zresztą taki był dziwny za powrotem, tak pełny wrażeń tej nocy, że kiedy Krystyna zagadnęła go, bąkał z początku, wreszcie pozwolił jej domyślić się wszystkiego. Była scena, żona płakała długo, przebaczyła ponownie, pełna nieskończonego wyrozumienia dla wszystkich jego błędów, zaniepokojona tem tylko, czy taka noc szalona nie zmęczyła go zbytecznie. I w głębi jej smutku była radość bezwiedna, duma, że można go było kochać dla niego samego, namiętna uciecha, że zdolnym jest do popełnienia wybryku, nadzieja, że powróci i do niej jeszcze, skoro poszedł do innej. Drżała w tej woni żądzy, którą on przynosił z sobą ztamtąd i w sercu chowała jedyną tylko zawsze zazdrość, względem tego obmierzłego malarstwa