rządkowane było, czyściuteńkie, miednica, ręcznik, mydło, uniósł się, że nie posłała łóżka. Zabrał się do posłania go z przesadnym zapałem, pochwycił oburącz materac ciepły jeszcze, wstrząsnął poduszkę pachnącą, dławiony tem ciepłem, tą czystą wonią młodości, co się unosiła z tej pościeli. Potem umył się w pełnej miednicy wody, aby odświeżyć sobie skronie — i w ręczniku wilgotnym odnalazł znowu tę samą woń duszącą, ten oddech dziewiczy, którego słodycz rozproszona, unosząca się nad całą pracownią, dziwnie mu ciążyła na piersiach. Klnąc wypił czekoladę z rondelka, tak zgorączkowany, tak naglony potrzebą zabrania się do pędzla, że połykał tylko wielkiemi kawałami bułkę.
— Ależ tu umrzeć można! — zawołał nagle. — To gorąco odbiera mi zdrowie.
I Klaudyusz otwarłszy okno pod strychem, odetchnął z wyrazem głębokiej ulgi parnym wiatrem, co się wdarł do pracowni. Wziął w rękę rysunek głowy Krystyny i zatopił w przyglądaniu się tym rysom.