Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedy gadasz o twoim kocie, który jest śliczny i brzydki?
Malec, zbladły, chwiejąc głową za wielką, odpowiedział z wyrazem osłupienia na twarzy:
— Nie wiem.
A kiedy ojciec i matka zamienili z sobą spojrzenie, zniechęceni, oparł policzek na otwartej książce i nie ruszył się już, nie mówił nic, z szeroko rozwartemi oczętami.
Wieczór przychodził, Krystyna chciała go położyć, ale Klaudyusz rozpoczął znów swe objaśnienia. Teraz oznajmiał, że od jutra zaraz idzie robić szkic z natury, po to, aby zamarkować wszystkie pomysły. I doszedł wreszcie do powiedzenia, że musi kupić sobie małe stalugi połowę, sprawunek, o którym marzył od kilku miesięcy. Teraz już musi koniecznie; począł mówić o pieniądzach. Ona zmięszała się, wreszcie wyznała mu wszystko, to, że ostatni sous wyszedł już dziś rano, że na wieczorny obiad musiała zastawić suknię jedwabną. On wówczas doznał wyrzutu sumienia, uścisnął ją serdecznie, przepraszając, że się żalił na obiad. Musiała jeszcze usprawiedliwiać go sama, wszakże sam mawiał, że zabiłby ojca i matkę kiedy mu idzie o to przeklęte malarstwo. Zresztą z lombardu śmiał się, żartował sobie z biedy, nie wierzył w nędzę.
— Mówię ci, że mam już, czegom szukał! — zawołał. — Ten obraz, widzisz, to powodzenie.