Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stem w Passy, miałam więc tam noc spędzić w tym okropnym Paryżu. A te grzmoty, pioruny, błyskawice, o! te błyskawice, całkiem niebieskie, to znów czerwone całe, które tak mi przedstawiały rzeczy, że drżeć musiałam cała!
Powieki jej napowrót się przymknęły i twarz pobladła dreszczem, przed jej oczyma stał ten gród tragiczny, te zagłębienia nadbrzeży, ta fosa głęboka rzeki, w której toczyły się ołowiane fale, zawalone czarnemi jakiemiś wielkiemi ciałami, galarami podobnemi do martwych wielorybów, najeżone masztami nieruchomemi.
Nastała cisza. Klaudyusz zabrał się napowrót do swego rysunku. Ale ona poruszyła się, ramię jej cierpło.
— Podnieś pani nieco w górę łokieć, proszę bardzo.
Potem z wyrazem zajęcia, jakby na usprawiedliwienie, spytał:
— Rodzice pani niezawodnie muszą być w rozpaczy, jeżeli doszła do nich wieść o katastrofie.
— Nie mam rodziców.
— Jakto! ani ojca, ani matki... Jesteś pani samą na świecie?
— Tak, samą zupełnie.
Miała lat ośmnaście i urodziła się w Strasburgu wypadkiem, podczas zmiany garnizonu jej ojca kapitana Hallegrain. Kiedy zaczynała rok dwunasty, ojciec jej, gaskończyk z Montauban, umarł w Clermont, gdzie w skutek sparaliżowa-