Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ra nazywała ją swą córką? Dręczyło ją to, jak zły uczynek, że ją przez całe popołudnie pozostawia samą.
Minął nowy tydzień. Kłamstwa, któremi okupywać musiała każdą chwilę swobody, stawały jej się nieznośnemi. Teraz już, przejęta wstydem, wracała do tego surowego domu, w którym miłość jej wydawała się skazą. Oddała się, byłaby głośno gotowa przyznać się do tego całemu światu i uczciwość jej buntowała się na myśl o tem, że ukrywać to musi jak błąd i kłamać podle, tak jak sługa, która się boi wydalenia.
Nakoniec pewnego dnia, w pracowni, w chwili kiedy odchodziła znowu, Krystyna rzuciła się na szyję Klaudyuszowi, nieprzytomna, odchodząc od siebie, wybuchając płaczem cierpienia i namiętności.
— A! nie mogę dłużej, nie mogę... Zatrzymaj mnie u siebie, nie dozwól mi tam powracać!...
Pochwycił ją w ramiona i ściskał do uduszenia niemal.
— Naprawdę? Kochasz mnie! O! droga moja!... Ależ ja niemam nic zgoła, a ty stracisz wszystko. Czyż mogę dopuścić, abyś się wyrzekła dla mnie przyszłości lepszej może?
Rozpłakała się więcej jeszcze, słowa bąkane gubiły się we łzach.
— Jej pieniądze, nieprawdaż? to, coby mi mogła zostawić... Więc ty sądzisz, że ja spekuluję?