Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzy godziny już, tak, trzy godziny siedzę tu sama i nasłuchuję... Wyszedłszy ztamtąd, wzięłam powóz i chciałam tylko wpaść tu na chwilę, potem wracać coprędzej... Ale byłabym została tu choćby i noc całą, nie mogłam odejść, nie uścisnąwszy panu ręki.
Mówiła dalej, opowiedziała mu jak gwałtownie pragnęła widzieć obraz jego, jak jej udało się wymknąć do Salonu i jak tam wpadła na tę burzę śmiechów, na krytyki całego tego motłochu. Ją to wygwizdano tak, na jej nagość plwała ta tłuszcza, na tę nagość, której brutalne wystawienie na pokaz przed blagą Paryża, zaparło jej oddech w piersi, od samych drzwi zaraz. I przejęta szalonym przestrachem, oszalała z bólu i wstydu, uciekła, jakgdyby czuła, jak te śmiechy odbijają się od jej obnażonego ciała, jak padają na nie gradem razów, jak ją smagają do krwi. Ale zapominała teraz o sobie, myślała o nim tylko, przejęta myślą o zmartwieniu, jakiego on doznać musiał, zwiększając jeszcze gorycz tej porażki całą swą wrażliwością kobiecą, czując bezmierną potrzebę, niesienia mu litości i współczucia.
— O! mój drogi przyjacielu, nie martw się. Chciałam zobaczyć się z tobą i powiedzieć ci, panie, że to są zazdrości, że wydaje mi się bardzo dobrym ten twój obraz, że jestem bardzo dumną i bardzo szczęśliwą, żem ci dopomogła po