Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łoż to niedorzecznością liczyć na inteligencyę publiki? Bo i po co ta kobieta naga z ubranym mężczyzną? Co miały znaczyć te dwie zapaśniczki w głębi? A zalety mistrza, obraz, jakich dwu nie było w salonie! I czuł wielką pogardę dla tego malarza, tak znakomicie utalentowanego, z którego śmiał się cały Paryż, jak z ostatniego bazgracza.
Pogarda ta stała się tak silną, że nie mógł jej już ukryć. I w napadzie niepokonanej szczerości zawołał:
— A! wiesz co, mój kochany, ty sam tego chciałeś. Toś ty się zbłaźnił, nie oni.
Klaudyusz w milczeniu, odwracając oczy od tłumu, popatrzył na niego. Nie był on słaby, pobladł tylko pod wrażeniem śmiechów i usta drgały mą z lekko nerwowo; nikt go nie znał, dzieło jego wyłącznie policzkowano. Potem na chwilę przeniósł wzrok na obraz, ztamtąd przebiegł wzrokiem inne płótna sali powolnie. I w tej klęsce swych złudzeń, w żywym bólu, który dotykał jego dumę, poczuł powiew odwagi, zdrowia i dziecięctwa, który nań spłynął z tych obrazów, tak odważnych, żywych, idących do ataku przeciw starej rutynie, z tak bezgraniczną namiętnością. Widok ten pocieszył go, uzuchwalił; nieczuł już teraz wyrzutów, bez skruchy, przeciwnie miał teraz ochotę cały ten tłum potrącać. Prawda, że było tam wiele rzeczy niezręcznych, wiele wysiłków daremnych, ale ja-