Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ście cały obraz umaczał w farbce!...“ Ci, co się nie śmieli, wpadali w wściekłość: ta niebieskość refleksów, ten nowy rodzaj światła, wydawał im się zniewagą. Starzy ichmościowie chwytali za laski. Czyż podobna dozwolić, aby tak znieważano sztukę? Jakaś osobistość wielce poważna odchodziła urażona, oświadczając swej żonie, że podobnie głupich żartów znieść nie może. Drugi zaś, drobny, lękliwy człeczyna, szukał w katalogu objaśnienia obrazu ku wiadomości swej córki i odczytał głośno tytuł: „Na świeżem powietrzu“; na około niego rozległy się najokropniejsze krzyki i wrzaski. Tytuł obiegał, powtarzano go, komentowano: „Na świeżem powietrzu,“. O! tak, na świeżem powietrzu, brzuch na powietrzu, wszystko na powietrzu, tralala! Zamieniało się to już w skandal. Ciżba wzmagała się ciągle, twarze czerwieniały wpośród wzmagającego się gorąca, każdy otwierał usta szerokie i głupie, jak zazwyczaj, gdy nieznawcy zabierają się do sądzenia malarstwa; usta te same w sobie wyrażały cały zasób osłostwa, zakazanych uwag, głupiego i złośliwego śmiechu, jakie tylko oryginalne dzieło może wywołać u mieszczańskiego idyotyzmu.
W tej chwili, niby sios ostatni, Klaudyusz zobaczył znów Dubuche’a, ciągnącego za sobą Margaillanów. Skoro tylko stanął przed obrazem architekt zakłopotany, przejęty nikczemnym wstydem, chciał przyśpieszyć kroku i uprowa-