Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma szeroko rozwartemi, przyciąganemi i przytrzymanemi nieprzepartą siłą, patrzał w swój obraz, dziwił się, zaledwie go poznawał. Chyba niebyło to toż samo dzieło, co w jego pracowni. Pożółkło pod bladem światłem płóciennego ekranu; zdało się również znacznie mniejszem, brutalniejszem i mozolniej wykonanem zarazem; i, bądźto skutkiem sąsiedztwa z innemi, bądź to z powodu zmienionego otoczenia, widział w niem na pierwszy rzut oka wszystkie błędy, przeżywszy tuż obok niego całe miesiące w zaślepieniu. Kilku rysami w myśli przerabiał je, oddalał plany, prostował członki, zmieniał natężenie tonu. To pewna, że postać mężczyzny w aksamitnym żakiecie nic nie była warta, rozmazana, źle posadzona, jedna ręka tylko piękna. W głębi dwie zapaśniczki: blondynka i brunetka, zanadto pozostały wstanie szkicu, zamało miały wyrazistości, zajmujące były zaledwie dla artystycznego oka. Ale zadowolony był z drzew, z polanki prześwieconej słońcem, a naga kobieta, leżąca w trawie, przekraczała, jak sam sądził, miarę jego talentu, jakgdyby zrobił ją kto inny, a on nie znał jej dotąd, w tym rozblasku życia.
Odwrócił się do Sandoza i rzekł tylko:
— Mają słuszność, że się śmieją, to niekompletne... Mniejsza o to, kobieta dobrze jest zrobiona! Bongrand nie zadrwił sobie ze mnie.
Przyjaciel usiłował go uprowadzić, ale on się upierał i zbliżał się do obrazu. Teraz, kiedy sam