Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! mój kochany, jeżeli na ciebie wywiera wpływ jakiś śmiech głupców, to zobaczysz tu więcej niezadługo!
Trzej towarzysze, którzy puścili się naprzód, z niezmiernym trudem zaledwie mogli postępować pośród ciżby pleców. Wchodząc do drugiej sali, przebiegli szybkim rzutem oka jej ściany, ale poszukiwanego obrazu i tam niebyło. Co natomiast zobaczyli, to Irmę Bécot, wspartą na ramieniu Gagnièra, ściśniętych przez tłum, on przyglądał się uważnie jakiemuś małemu obrazkowi, ona zaś, zachwycona tem popychaniem, podnosiła różowy swój pyszczek i śmiała się do przepływającego tłumu.
— Jakto? — odezwał się Sandoz zdziwiony. — Ona teraz jest z Gagnièrem?
— O! to przejściowe — tłumaczył Fagerolles ze spokojną miną. — Taka to zabawna historya... Wiecie, że urządzono jej właśnie apartament nadzwyczaj szykowny; tak, ten młody idiota, markiz ten, o którym rozpisują się w dziennikach, przypominacie sobie? Zuch dziewczyna, która zajdzie daleko, ja to zawsze mówiłem!... Ale daremnieby ją kłaść w herbowane łoże, ją napada zawsze szał żelaznego łóżka; bywają wieczory, w których potrzeba jej bądź co bądź malarskiego poddasza. I tak to, rzuciwszy wszystko, wpadła pewnej niedzieli około pierwszej nad ranem do kawiarni Baudequina. Myśmy już wszyscy wy —