Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ca, stół jodłowy uprzątnięty z zawalających go gratów, naczyń kuchennych i innych różności, oczyszczony z plam farb różnych, a po za krzesłami ustawionemi z całą symetryą, kulawe sztalugi o mur poopierane, olbrzymia kukułka pyszniła się teraz purpurowemi swemi kwiatami i zdawało się, że jej wahadło odzywa się głośniej jakoś. Trudno byłoby poznać dawny pokój. On, zdumiony patrzał na nią jak się krząta, jak się kręci po pokoju z piosnką na ustach. Byłaż to ta sama próżniaczka, którą przy najmniejszej pracy napastowały migreny nie do zniesienia? Ale ona śmiała się: praca głowy, tak, to co innego; ale praca nóg i rąk, przeciwnie wychodziła jej na zdrowie, prostowała ją jak młode drzewo. Przyznawała się, jakby do skażenia, do tego upodobania w pracach podrzędnych gospodarskich, tego upodobania, przywodzącego do rozpaczy matkę, której ideałem wychowania były sztuki salonowe, nauczycielka o delikatnych rękach nie tykająca niczego. To też ileż było przedstawień, ilekroć pochwycono ją, małą jeszcze, na ścieraniu kurzu, zamiataniu lab bawieniu się w kucharkę z rozkoszą! I dziś jeszcze, gdyby mogła ścierać kurze, porządkować u pani Vanzade, nudziłaby się mniej bez porównania. Tylko, cóżby powiedziano? Od razu przestałaby być panią. Przychodziła też zadowolnić te swoje upodobania na quai Bourbon i wracała ztamtąd zdyszana tak wielkim ruchem,