Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sandoz i Klaudyusz siedzący obok siebie, uśmiechali się i pierwszy przywołał Dubuche’a skinieniem:
— Połóż sobie sam nakrycie, weź szklankę i talerz i siadaj tu między nami... Dadzą ci spokój.
Ale przez cały czas jedzenia baraniny żarty trwały dalej, On sam, kiedy kucharka znalazła dla niego jeszcze talerz zupy i dzwonko ryby, dopomagał drwić z siebie, poddając się z humorem prześladowaniu. Udawał, że jest zgłodniały, zmiatał łapczywie z talerza i opowiadał im historyę o matce, która mu odmówiła córki dla tego, że jest architektem. Tym sposobem koniec obiadu stał się wielce hałaśliwym, wszyscy mówili naraz. Kawałek sera brie, jedyny deser, znalazł ogromne powodzenie. Nie zostawiono z niego ani okrucha, chleba omal nie zabrakło. Potem, ponieważ wina rzeczywiście okazało się zamało, każdy napił się po lampce czystej wody, klaskając językiem pośród wielkich śmiechów. I z twarzą rozpromienioną, z zaokrąglonym brzuchem, z tym błogostanem ludzi, którzy zjedli najwytworniejszy obiad, przeszli do sypialnego pokoju. Takiemi przyjemnemi były już zwykle wieczorki u Sandoza, Nawet w czasach biedy, miał on zawsze rosół i sztukę mięsa do podzielenia się nią z kolegami. Zachwycało go to, że byli tak gromadą wszyscy przyjaciele, żyjący jedną myślą. Jakkolwiek był w tym samym wieku co oni, żywił dla nich jakieś ojcowskie uczucie, jakąś dobrodusz-