Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W pokoju zapanował już taki mrok, iż Klotylda zaledwie widziała dokoła siebie i musiała otworzyć jedną, z okiennic, poczem na chwilę zadumała się, patrząc na nagle odsłonięty rozległy widnokręg.
Upał wielki już ustał; wietrzyk leciuchny przelatywał ponad ziemią, podczas gdy niebo było błękitne, piękne bez jednej nawet chmurki.
Po lewej stronie rysowały się z dokładnością niesłychaną nawet najmniejsze kępy drzew, wśród czerwonych niby krew odłamów i gruzów skalnych Seille’y; podczas gdy po stronie prawej, poza wyżyną Świętej Marty, dolina Viorne’y ciągnęła się w nieskończoność, obrzucona złotem roztopionem zachodzącego słońca.
I znowu po upływie jakiejś chwili Klotylda obrzuciła spojrzeniem wieżę Świętego Saturnina, całą również wyzłoconą od promieni słonecznych i górującą ponad miastem zaróżowionem; i już, już się cofała od okna, gdy nagle zatrzymało ją i przykuło przy oknie widowisko niezwykłe.
Oparła się za tem na łokciu i przez czas dłuższy jeszcze patrzyła wdal, przed siebie.
Oto tam, tuż przy torze drogi żelaznej czerniało ogromne zbiegowisko ludzi, napływających wciąż i wciąż w obręb dawnego Jeu de Mail. Tłum zwolna potężniał, ale też i nieruchomiał, oraz ustalał się w miejscu.
Klotylda przypomniała sobie natychmiast o ceremonii dzisiejszej i domyśliła się, że to właśnie teraz babka Felicyta przystępuje tam do założenia pierwszego kamienia węgielnego owego Schronienia imienia Rougonów. która ma być pomnikiem zwycięskim, a tryumfu-