Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/540

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włosach białych, niby śnieg przepaskę królewską; lecz ona wyglądała jeszcze wspanialej, aczkolwiek jedyną jej ozdobę tworzyła cera jedwabista liliowej barwy, kibić szczupła i długa szyja, krągła i toczona, ramionka zgrabne, pełne iście boskiego wdzięku...
Teraz on już poszedł sobie i spał pod ziemią, podczas gdy ona, ubrana czarno, już nie odsłaniała swej nagości wspaniałej i jedynie dziecięciem swem mogła udowodnić, jak poniosła siebie samą na ofiarę spokojną, ofiarę wyłączną, którą uczyniła z swego ciała, wobec ludu zgromadzonego, w biały dzień.
Ostatecznie Klotylda usiadła ostrożnie tuż przy kołysce. Promienie słoneczne przedłużały się z jednego końca pokoju w drugi; upał dnia gorącego stygł, po przedostaniu się przez cień gęsty, jaki dawały okiennice zamknięte; a cisza, zalegająca dom, zdawała się jeszcze powiększać.
Odłożyła na bok małe kaftaniki, przyszywała zręcznie igiełką cienką tasiemki i sznureczki, acz powoli zaczęły ją opanowywać marzenia rozmaite wśród tego spokoju absolutnego, a pełnego ciepła, które podsy7cał upał straszliwy, panujący na dworze.
Myślą pobiegła nasamprzód jeszcze raz do owych pasteli, zarówno dokładnych, jak i do fantazyjnych.
I powiedziała sobie teraz, iż całą jej dwoistość odźwierciadlała zarówno owa prawda, która nakazywała jej niekiedy poświęcić i godzin kilka jednemu kwiatu, aby go odtworzyć z dokładnością niezmierną, a następnie owa namiętność, która innym znowu razem wyrzucała ją het, het daleko poza granice rzeczywistości, na-