Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/523

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Felicyta gestem wyraziła przekonanie o zwycięstwie.
— Masz zapewne świder, wielki świder?.. Daj mi go zaraz!
Martyna szybkim krokiem zbiegła do kuchni i wnet przyniosła żądane narzędzie.
— W ten sposób, widzisz, nie zrobimy żadnego hałasu — podjęła staruszka, zabierając się do roboty.
Z energią niezwykłą, której niktby nie podejrzywał w owych rękach wyschniętych wiekiem samym, przytknęła świder i zaczęła wiercić w punkcie, wskazanym przez służącą. Ale pierwszy otwór wypadł za nisko, żelazo weszło następnie w półkę. Drugi otwór doprowadził wprost do żelaznego haczyka, co znowu było zbyt dobrze, bo za blisko. Ale Felicyta wierciła ciągle, to na prawo, to na lewo, aż wreszcie, wciąż samym posługując się świdrem, zdołała wysunąć haczyk z kółka. Języczek wysunął się z zamku, a oba skrzydła się otworzyły.
— Nareszcie! — krzyknęła Felicyta, uniesiona radością nadmierną.
Potem niespokojna, stanęła nieruchoma, z uchem nadstawionem w stronę pokoju, w obawie, czy nie zbudziła Klotyldy. Ale cały dom spał, pogrążony w milczeniu i ciemnościach. Z pokoju bił jedynie majestat śmierci i dolatywało tykanie czyste zegara, który tylko co właśnie raz jeden uderzył, bijąc godzinę pierwszą po północy. A szafa była otwarta na oścież, szeroka, ukazując na swych trzech półkach stosy papierów, których było tam pełno. I wówczas Felicyta rzuciła się ku niej,