Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uśmieli wesoło na szeslongu, gdy ona się wyciągnęła, a on ją żartobliwie drażnił.
Nawet barwa spłowiała czerwonego obicia, która zwolna przybrała kolor jutrzenki, mówiła jej o ich szeptach miłosnych, o ich nieskończonych pieszczotach. Gdy jednak dźwięk siedmiu uderzeń zegarowych przebrzmiał, uderzeń przeciągłych dla jej serca, zwróciła ponownie oczy na Pascala i na nowo zapomniała o sobie.
Gdy tak znieczulona siedziała, w kilka minut później usłyszała jakieś łkania Leciano szybko; Klotylda poznała babkę Felicytę. Nie ruszyła się przecież z miejsca, nie odezwała się, gdyż. z bólu zupełnie zmartwiała. Martyna w myśl zapewne rozkazu dawno już jej danego, pobiegła do starej pani Rougon oznajmić tejże straszną wiadomość. Ta, z początku zdumiona nagłością katastrofy, następnie wzruszona, przybiegła z oznakami hałaśliwego smutku. Łkała nad zwłokami syna i ściskała Klotyldę, która oddała jej pocałunek jak senna. Od owej chwili jednak ta ostatnia mimo przygnębienia, które ją odosobniało od innych, czuła już niestety, że nie jest samą z powodu kręcenia się po pokojach dwu innych kobiet. Zwłaszcza Felicyta, która ciągle płakała, to wchodziła, to wychodziła na palcach, to porządkowała, to szeptała, to rzucała się na krzesło, by zaraz wstać. A koło godziny dziewiątej chciała koniecznie nakłonić wnuczkę, by choć cokolwiek zjadła. Dwa razy już szeptem nakłaniała ją do tego. I znowu teraz wróciła, by półgłosem prawić:
— Ależ; Klotyldo, moja droga, zapewniam cię, że źle robisz... Trzeba zebrać siły, inaczej nie daleko zajdziesz, powiadam ci...