Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż do godziny ósmej wzrastała w Klotyldzie owa niepohamowana niecierpliwość. Co minuta spoglądała na zegar, zawieszony nad kominkiem w jej pokoju, zegar w stylu cesarstwa ze złoconego bronzu, słup, przy którym uśmiechnięta Miłość patrzy na Czas, pogrążony we śnie.
Było to już zwyczajem stale przyjętym, iż o godzinie ósmej rano schodziła na dół, by spożyć razem z doktorem pierwsze śniadanie w pokoju jadalnym. Oczekując zatem owej chwili, ubierała się z wielką starannością, uczesała się prześlicznie, obuła i wdziała piękną suknię z białego muślinu w czerwone centki. Następnie, ponieważ miała jeszcze kwadrans czasu do zabicia postanowiła spełnić zamiar dawno powzięty i przyszyć mały kołnierzyk koronkowy do bluzy, w której zazwyczaj pracowała, do owej bluzy czarnej, zbyt męskiej, jak ostatecznie osądziła, i za mało niewieściej. Z chwilą przecież uderzenia ósmej godziny natychmiast odrzuciła robotę i prędko zbiegła na dół.
— Będzie panienka dzisiaj sama jedna jadła śniadanie — oświadczyła Martyna spokojnie w pokoju jadalnym.
— Jakto?
— Tak jest, doktór zawoławszy mię przez uchylone drzwi, kazał podać sobie do pokoju swoje jajko. Wciąż jeszcze dłubie w swoim moździerzu i nie odstępuje filtrów. Zobaczymy go dopiero w południe.
Klotyldę ta wieść wzruszyła tak głęboko, że aż jej lica pobladły. Nie siadając, wypiła mleko i zabrawszy bułkę, poszła za służącą do kuchni. Na parterze, prócz