Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się mają w ten sposób, a pan żadną miarą nie może się obejść bez panienki, pójdę do niej i powiem w jakim stanie pana znalazłam...
Te słowa nagle zelektryzowały go; zerwał się z łóżka, drżąc jeszcze i chwiejąc się, tak, iż oparł się o poręcz krzesła.
— Zakazuję ci, Martyno, jak najsurowiej!
— Takżebym jeszcze miała tego słuchać! Znajduję pana na pół martwym i zalewającym się łzami krwawemi!... Nie, nie, leży na mnie poprostu święty obowiązek wyszukania panienki i powiedzenia jej nietylko całej prawdy, lecz również zmuszenia, by koniecznie i nadal została z nami.
Ale doktór schwycił ją za ramię i owładnięty gniewem, nie puszczał z pokoju.
— Nakazuję ci, abyś milczała jak grób i była spokojną, w przeciwnym bowiem wypadku wyjedziesz razem z nią. Czy mię zrozumiałaś? Byłem chory z powodu tego wiatru. To nikogo nie powinno obchodzić!
Potem atoli napadło go rozczulenie, gdyż zazwyczaj był dobrym i tkliwym, uśmiechnął się zatem ostatecznie do starej służącej:
— Ach! biedna Martyno! Gniewasz się na mnie zapewne! No, no, daruj! Pozwól mi postępować tak, jak powinienem, dla szczęścia nas wszystkich. I ani słówka nikomu, gdyż sprawiłabyś mi i smutku wiele i kłopotu.
Teraz Martyna z kolei miała oczy łez pełne.
Wielki czas już atoli był potemu, by się pogodzili i porozumieli oboje, ponieważ niemal natychmiast weszła Klotylda, która wstała wcześnie i spiesznie chciała