Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wówczas porwało go pragnienie straszne posiadania jej raz jeszcze, straszna rozpacz, od której aż się wił na łóżku.
Mój Boże! więc już nie miał jej posiadać ani razu, skoro przecież jednem słowem mógł przywołać ją ponownie, posiąść jeszcze i posiąść na zawsze.
Przecież ten, kto mu chciał zabrać owo ciało młode, właściwie wyrywał kawałkami jego własne ciało. Skoro się ma lat trzydzieści, łatwo można znaleść sobie inną kobietę. Cóż to przecież za męczarnia wyrzekać się, będąc owładniętym tak wielką, jak jego, namiętnością, ostatnim wybuchem dogasającej męskości, tego świeżego, jedynego ciała, które mu podarowano iście po królewsku na własność nieodwołalną, jako rzecz raczej, ku dowolnemu rozporządzaniu!
Dziesięć przeto bezmała razy już, już miał wyskakiwać z łóżka i biedź do niej, posiąść z całym zapałem i zatrzymać przy sobie na zawsze. To mocowanie się straszliwe trwało aż do dnia białego, wśród straszliwego poświstu i ataków wiatru, który roztrząsał starym domem, aż do posad samych.
O godzinie szóstej rano Martynie przywidziało się, że ją pan wzywa do siebie. Łaziła już wówczas na dole, szybko przeto wbiegła po schodach. Do pokoju weszła z miną ożywioną i podnieconą, jaką miała od przedwczoraj; nagle atoli skamieniała poprostu, zdjęta niepokojem i bólem, ujrzała bowiem Pascala, do połowy tylko rozebranego, leżącego w poprzek łóżka, zmęczonego i gryzącego poprostu poduszkę celem stłumienia łkań, które się mu gwałtem wyrywały z piersi.