z powrotem, poprostu odbywał wartę przy szafie, utrzymywał nawet, iż i Martyna kręci się około niej.
Czyż ten lub ów nie zdołałby nadużyć, oraz wyzyskać ślepej pobożności tej dziewczyny i popchnąć ją do złego czynu, wmawiając w nią, iż w ten sposób zbawi swego mistrza? A przecież tyle już ucierpiał z powodu owych podejrzeń!
To też na myśl o grożącej mu niebawem samotności, uginał się ze strachu przed podejściem możliwem, ze strachu przed temi torturami istnemi, jakich doznaje uczony, zagrożony w tem, co ma najdroższego, prześladowany przez najbliższych, w swojem własnem domostwie a dotykany wtem, co ma najdroższego, zmuszony bronić własnego ciała, dzieła własnego mózgu.
Pewnego wieczora, gdy znowu zaczął mówić z Klotyldą o tym przedmiocie, mimowoli się mu wymknęło:
— Rozumiesz mię, kiedy ciebie tutaj już nie będzie...
Klotylda pobladła niby chusta, a widząc, iż umilkł, zawołała, drżąc na ciele całem:
— Och! mistrzu, mistrzu! a więc ty wciąż o tem jeszcze myślisz, o tej okropności. Tak, czytam w twoich oczach, iż coś ukrywasz przedemną i masz jakąś myśl, która nie do mnie należy. A przecież, jeżeli jabym odjechała, a ty byś umarł, któż pozostałby tutaj do obrony twojego dzieła.
Pascal sądząc, iż Klotylda zwolna się przyzwyczaja do tej myśli o odjeździe, znalazł siłę, by odpowiedzieć z wesołością pozorną:
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/429
Wygląd
Ta strona została przepisana.