Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokarm w iście niebiańskie potrawy, których nawet bogowie sami nie mieli możności spożywać.
Ciemności nocne zapadły już zupełnie; kochankowie nawet nie zapalali lampy i byli niezmiernie szczęśliwi, że mogą natychmiast położyć się do łóżka.
Okna przecież pozostawili otwartemi szeroko na oścież; zaglądało przez nie niebo czyste nocy letniej; wpadał również i wietrzyk wieczorny, jeszcze rozpalony i nasycony wonią gdzieś opodal rosnącej lawendy. Tam, na samym krańcu widnokręgu zaczynał się wychylać księżyc, tak pełny i tak wielki, iż zalewał cały pokój powodzią srebrzystego światła, w promieniach którego mogli się wzajemnie oglądać, niby postacie, pojawiające się we śnie, nieskończenie pociągającym i słodkim.
I wówczas Klotylda z rękoma odsłoniętemi, z karkiem nagim, z łonem odkrytym dokończyła wspaniale uczty, jaką mu ofiarowała, zrobiła mu bowiem podarunek prawdziwie królewski ze swego ciała.
Nocy poprzedniej po raz pierwszy odczuli dreszcz jakiegoś niepokoju niewytłomaczonego, odczuli niewytłomaczoną, instynktową trwogę, jak gdyby już, już zbliżało się grożące im niebezpieczeństwo.
Teraz atoli ponownie zapomnieli o świecie całym; święcili niejako noc najwyższej błogości; przyroda dobroczynna zasłoniła przed nimi wszystko, co nie było ich uczuciem namiętnem.
Otworzyła ramiona, przyciągnęła go ku sobie i oddała się mu cała bez wahania.
— Ach! mistrzu, mistrzu, chciałam pracować dla ciebie, lecz niestety przekonałam się, że jestem poprostu