Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy ponownie znaleźli się na ulicy, poczuli jednocześnie i Pascal i Klotylda, że są osamotnieni i zgubieni.
Gdzież teraz mają się udać? Jakich jeszcze powinni podjąć się kroków? Ha! trzeba iść prosto przed siebie, na los szczęścia, gdzie oczy poniosą.
— Mistrzu, — ośmieliła się szepnąć Klotylda — nie powiedziałam ci jeszcze, że, jak się zdaje, Martyna spotkała babkę... Tak, babka niepokoi się o nas, pytała się jej nawet, dlaczego się do niej nie zgłaszamy, skoro jesteśmy w potrzebie... I oto patrz, dom jej tuż przed nami, niedaleko...
I w samej rzeczy stali na ulicy de la Banne, skąd doskonale widzieli róg placu Podprefektury.
Ale Pascal zrozumiał ją doskonale i w jednej chwili nakazał jej milczenie.
— Nigdy, czy nie słyszysz, nigdy!... A nawet i ty sama także do niej nie pójdziesz. Mówisz mi o tem tylko dlatego, ponieważ smutek cię dławi, że widzisz mię w ten sposób wyrzuconego poprostu na bruk. Ale mnie także serce się ściska na myśl, że ty jesteś ze mną związaną i cierpisz. Lepiej atoli — pamiętaj to sobie — cierpieć, aniżeli dopuścić się postępku, którego potem musiałoby się wiecznie żałować... Nie chcę, nie mogę raczej...
Wyszedłszy z ulicy, zapuścili się w Stare Miasto.
— Wolę tysiąc razy zwrócić się z prośbą o pomoc do ludzi zupełnie obcych... Być może, znajdziemy jeszcze przyjaciół, ale napewno tylko pomiędzy biedakami.
I już, oswojony z myślą przyjęcia jałmużny, Dawid szedł dalej, oparty na ramieniu Abisaigi, stary król, żebrzący od drzwi do drzwi, podtrzymywany przez pod-