Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dolatywał do nich ani jeden ze zwykłych odgłosów życia brukowego.
— Ale, ponieważ — ciągnęła Martyna dalej — owe wszystkie historye były bardzo brzydkie, przeto nie chciałam państwu zakłócać spokoju, a zresztą sądziłam, iż ludzie kłamią.
Ostatecznie przecież zdecydowała się opowiedzieć, iż jedni poprostu oskarżali pana Grandguillota o grę na giełdzie; inni zaś uporczywie udawadniali, że utrzymywał najrozmaitsze kobiety w Marsylii. Mówiono też o przeróżnych orgiach, tudzież wybrykach wstrętnych.
Po tem wszystkiem, Martyna ponownie zaczęła łkać rzewnie.
— Mój Boże! mój Boże! co się też teraz z nami stanie? Poprostu przyjdzie nam umierać z głodu!
Pascala to wszystko wreszcie wyprowadziło z równowagi.
Nadto przykro się mu zrobiło, gdy zobaczył łzy, pobłyskujące również i w oczach Klotyldy.
Wówczas usiłował sobie to i owo przypomnieć, usiłował niejako uporządkować przeszłość w swojej głowie.
Ongi, za czasów praktyki swej w Plassans, kilkakrotnie składał u pana Granguillota rozmaite sumy, aż wreszcie zebrał się kapitał stu dwudziestu tysięcy franków. Dochód od tego kapitału wystarczał mu na utrzymanie już od lat szesnastu; za każdym razem nadto notaryusz wydawał mu od siebie kwit na złożoną sumę.
Te kwity pozwolą mu teraz, bez wątpienia, wykazać, iż jest osobistym wierzycielem notaryusza.