Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle znieruchomiały i zagasły.
Owa śmierć oczów była już końcem ostatecznym; Karolek umarł bez żadnego wstrząśnienia, wyczerpany niby źródło, z którego cała woda wyciekła.
Życie już nie pulsowało odtąd w owych żyłach, przebijających się z pod skóry delikatnej; na jego twarzy bladej widniał jedynie cień, rzucany przez długie rzęsy u zamarłych powiek.
Ale wciąż jeszcze pozostał bosko pięknym, z głową unurzaną we krwi, z swą czupryną złocistą, a królewską, rozrzuconą dokoła, podobny do jednego z tych małych, bezkrwistych książątek, którzy nie mają sił do dźwigania przeklętego dziedzictwa ich rodu i zasypiają ze starości, tudzież niedołęstwa w piętnastym roku życia.
Dziecko wyzionęło właśnie ducha w chwili, gdy wpadł do pokoju doktór Pascal, za którym spieszyły Felicyta, oraz Klotylda.
Pierwszy z owej trójcy, gdy zobaczył ilość krwi, zalewającej podłogę, krzyknął z boleścią w głosie:
— Ach! mój Boże! tego właśnie się obawiałem. Biedne dziecko, nikogo przy nim nie było; tu już się skończyło wszystko.
Wszyscy troje atoli przestraszyli się i formalnie skamienieli na widok nadzwyczajnego zjawiska, które się im teraz ukazało.
Ciotka Dida, niby urosła, niemal zupełnie zdołała się podnieść; jej oczy zaś, utkwione w małego nieboszczyka, bardzo bladego i bardzo łagodnego, utkwione także w rozlaną krew czerwoną, w kałużę krwi już zwolna