Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łóżko, które przewietrzała przed chwilą, potem zaś ułożyła systematycznie bieliznę na półkach szafy.
Zazwyczaj przecież, po upływie pewnego czasu wyzyskiwała obecność malca po to, by nieco odpocząć i zabawić się. I, acz miała poleconem, by nigdy, a nigdy nie opuszczała chorej, mimo to po kilku minutach krzątania, ośmieliła się w tym względzie Karolka zaczepić.
— Posłuchaj no — zaczęła — muszę wyjść na chwilę, gdyby więc ona obudziła się, lub gdyby mię potrzebowała, zadzwonisz na mnie, rozumiesz, nieprawdaż, przywołasz mię... Naturalnie, rozumiesz, jesteś przecież już na tyle dużym chłopcem, iż będziesz umiał mię przywołać.
Karolek podniósłszy teraz głowę, dał znak, że zrozumiał i zawoła dozorczyni.
Potem, skoro ta ostatnia wyszła, on zaś znalazł się samnasam z Ciotką Didą, zaczął zupełnie grzecznie, oraz poważnie wycinać obrazki.
Trwało to zapewne z kwadrans, nie dłużej, wśród ciszy głębokiej, panującej w Schronieniu, gdzie chwilami tylko rozlegały się jakieś szmery przytłumione, jakieś kroki dorywcze, jakiś brzęk kluczy, w pęk związanych, potem znowu, lecz bardzo rzadko, jakiś krzyk głośny, natychmiast zduszany.
Ów dzień gorący, upalny atoli oddziałał na dziecko usypiająco; sen ciężki zdjął je po czasie niejakim; niebawem głowa jego białości liliowej zdawała się uginać pod falą zbyt ciężką jego włosów prawdziwie królewskich: opuścił też ją zwolna między obrazki i zasnął, oparłszy jeden policzek na królach złocisto purpurowych.