Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wnet spostrzegł, iż to samo przypuszczenie zrodziło się w głowie jego towarzyszki tudzież odzwierciedlało wyraźnie w głębi jej wystraszonych oczu. Ponieważ atoli był przekonanym, iż jest zupełnie niemożliwem dowiedzieć się kiedykolwiek całkowitej prawdy, przeto głośno wypowiedział tłomaczenie najprostsze, opierające się na prawdopodobnem przypuszczeniu.
— Bezwątpienia, babka musiała wstąpić do wuja, by się z nim przywitać, wracając ze Schronienia, a wuj niewątpliwie jeszcze nie był pjianym...
— Chodźmy stąd! chodźmy stąd jaknajprędzej! — krzyknęła Klotylda. — Duszę się tutaj i nie mogłabym ani chwili dłużej pozostać...
Pascal nadto chciał natychmiast zawiadomić władzę o zgonie wuja.
Wyszedł tedy za Klotyldą, zamknął dom i włożył klucz do kieszeni.
Znalazłszy się na dworze, usłyszeli na nowo skomlenie psiaka, małego, żółtego psiaka, który nie umilkł ani na chwilę. Ostatecznie skulił się on u nóg Karolka, dziecko zaś, zachwycone tem, kopało go nogą i z rozkoszą słuchało owego skomlenia, z niczego nie zdając sobie sprawy.
Doktór udał się wprost do p. Maurina, notaryusza w Tulettes, który równocześnie piastował godność mera gminy.
Od lat przeszło dwunastu, żył on w towarzystwie córki, także już wdowy, ale bezdzietnej i utrzymywał dobre stosunki sąsiedzkie z starym Macquartem, a nawet niejednokrotnie przechowywał u siebie całemi dniami