Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

usunąć; jak wreszcie czuli się szczęśliwymi, skoro udało im zwyciężyć! Stanowiło to dla nich boską, iście nagrodę, gdy widzieli, jak pot zimny znika, jak usta jęczące milczą; jak twarze już obumarłe na nowo nabierają życia.
Tak, stanowczo tych cudów dokazywała ich miłość, którą wystawiali na pokaz całemu światu; dzięki niej to łagodzili oni bóle ludzkości cierpiącej w owym małym zakątku ziemi.
— Śmierć to głupstwo, to rzecz nieunikniona! — powtarzał często Pascal. — Ale dlaczego człowiek ma cierpieć? Przecież to straszne i głupie zarazem!
Pewnego popołudnia doktór wraz z Klotyldą wyszli odwiedzić chorego w małem miasteczku Sainthe-Marthe. Celem zaoszczędzenia czasu, postanowili pojechać koleją. Na dworcu przecież niespodziewanie natknęli się na kogoś...
Oto tak było.
Pociąg, na który czekali, przychodził z Tulettes.
Saint-Marthe zaś była pierwszą stacyą za Plassans w kierunku przeciwnym, w stronie ku Marsylii.
Skoro pociąg przybył na dworzec, Pascal i Klotylda podskoczyli spiesznie ku wagonom i już otwierali drzwiczki, kiedy spostrzegli, że z przedziału, który uważali za pusty, wysiada stara pani Rougon.
Nie przemówiła do nich ani słowa, jeno wyskoczyła lekko i szybko, mimo wiek podeszły, poczem oddaliła, sztywna, wyprostowana, z miną wielce uroczystą.
— Dzisiaj l go lipca — rzekła Klotylda, kiedy pociąg już ruszył. — Babcia wraca z Tulettes, gdzie pierw-