Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nocną porą przecież, w pokoju samotnym zaczęła się ponownie owa straszna dla doktora walka. Pascal na samą myśl, iż może utracić Klotyldę, musiał ukryć głowę między poduszki, inaczej nie zdołałby stłumić krzyku rozpaczy. Teraz wśród mroków halucynacye powracały niemal zupełnie wyraźnie; widział, jak oddawała się innemu mężczyźnie, czyniąc mu ofiarę z ciała dziewiczego, a wówczas zazdrość djabelskiemi szpony szarpała jego serce aż do krwi. Czyż on potrafi znaleść w sobie tyle mocy, by zdobyć się na podobne zaparcie? Co ma jednak zrobić? Tu plany rozmaite krzyżowały się i wypierały wzajemnie w jego głowie rozpłomienionej. Co robić? Czy może jej nie pozwolić iść za mąż, czy zdoła zatrzymać ją przy sobie, równocześnie zaś nie zdradzić się nigdy i zataić swą namiętność? A może lepiej uciec razem z nią, podróżować z miejsca na miejsce, zająć i swój i jej umysł najrozmaitszemi, nużącemi studjami, dzięki czemu będzie łatwiej podtrzymywać ów stosunek koleżeński uczennicy do mistrza? Wreszcie zaś czy nie lepiej jeszcze będzie odesłać ją do Paryża, do brata? Niech tam będzie siostrą miłosierdzia, lecz niech nie należy do żadnego mężczyzny! Każdy przecież z tych sposobów sprawiał mu boleść tak szaloną, że krzyczał. Czuł, iż ją posiadać musi i żyć nawet już bez zaspokojenia owej miłości nie potrafi. Nie wystarczało mu teraz przebywać w jej obecności; pożądał jej ciała, chciał ją mieć na własność, chciał ją zdobyć taką, jaką była sama w sobie, jaką widział teraz, wśród ciemności, cudownie nagą, prześliczną i okrytą jedynie falą rozpuszczonych włosów złocistych. Wyciągał przed siebie ramiona, jak gdyby chciał kogoś objąć,