Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kładł się do łóżka cały rozgorączkowany. Często dreszcz go jakiś przejmował i oglądał się szybko, sądząc, że za plecami swemi dojrzy nieprzyjaciela, gotującego się do jakiegoś zdradzieckiego czynu, lecz nie było nikogo, tylko ten jego dreszcz własny w głębi ciemności. Innym razem, podejrzeniami żyjąc, całemi godzinami stał na czatach ukryty za żaluzyami, albo zaczajony w jakimś kurytarzu, ale żywa dusza się nie ruszała i słyszał tylko bicie pulsu w swych własnych skroniach. Niepokoje te do szału dochodziły. Nie kładł się do łóżka, dopóki nie zrewidował starannie wszystkich pokoi, nie sypiał; jeśli zasnął, budził się za najmniejszym szmerem, gotów do obrony.
A bardziej niż cokolwiek innego, powiększała szał ta myśl stała i ciągle rosnąca, że rana, która go tak boli, zadana mu jest przez jedyną istotę, którą on kocha na świecie, przez tę Klotyldę uwielbianą, na którą patrzył, jak rosła w piękności i wdzięku od lat już dwudziestu, której życie było dotychczas jakby kwiatem wonnym, jego życie rozjaśniającym. Ona!.. o Boże!.. ona, dla której serce jego pełne było czułości bezgranicznej, której nawet analizować nie chciał i nie śmiał!.. ona, która się stała jego radością, jego odwagą, jego nadzieją, cała ta młodość nowa, w której zdawało mu się, że się odradza! Gdy ona przechodziła z główką podniesioną, kołyszącą się na szyjce tak delikatnej, tak okrągłej, tak świeżej, on czuł się jakby odnowionym, skąpanym w zdrowiu i radości, jak w dniach powrotu wiosny!.. Cała zresztą jego egzystencya tłomaczyła to opanowanie, to ogarnięcie jego istoty przez to dziecko, które, jeszcze malutkiem będąc, wdarło się do jego serca i powoli rosnąc całe w nim miejsce zabrało.