chcąc dodać mu odwagi do zniesienia cierpień przy przenoszeniu.
— Nie bój się!... będziemy szczęśliwi.
Jakób, uśmiechając się, pocałował ją również. Dla Flory był to cios najstraszniejszy. Czuła, iż krew jej płynie strumieniem z rany nieuleczalnej.
Jakóba ułożono wkrótce na noszach i poniesiono ku domowi.
Flora nie miała już czego czekać, powolnym z początku krokiem ruszyła się z miejsca, na którem tak długo stała.
Przechodząc koło domu, ujrzała przez szyby okien izbę, w której leżał trup jej matki. Na stole paliła się jeszcze świeca, rzucając wśród dnia jasnego żółtą plamę na białe tło ściany. Zmarła leżała w czasie wypadku sama, z głową, na pół odwróconą, ustami, z jednej strony odchylonemi, oczyma otwarlemi szeroko, jakby patrzyła na śmierć tylu ludzi obcych, nieznanych.
Flora, minąwszy dom, biegła pędem drogą ku Doinville. Po chwili rzuciła się na lewo pomiędzy krzaki.
Znała ona doskonale najmniejszy zakątek kraju i nie obawiała się żandarmów, w razie gdyby jej mieli poszukiwać. Namęczyliby się tylko i napewnoby jej nie znaleźli. Dlatego też przestała biedź, stanęła na chwilę, a następnie wolnym krokiem podążyła ku skrytce dobrze jej znanej, gdzie często lubiała się zagrzebywać w dniach, gdy napadał ją smutek niepokonany.
Skrytką tą była dziura obszerna, wykopana w ziemi, zarosła i prawie pokryta krzakami. Leżała ona nad tunelem. Spojrzała ku niebu. Poznała po słońcu, ze było już popołudnie.
Dostawszy się do dziury, wyciągnęła się na skale
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/80
Wygląd
Ta strona została przepisana.