mywał bezwiednie sprężynę gwizdka i oczekiwał bezmyślnie katastrofy.
Nareszcie Liza z szumem, hukiem, świstem przeraźliwym, wpadła na wóz z kamieniami, pchana całym ciężarem trzynastu wagonów, które wciągnęła za sobą.
Misard i Cabuche, z rękami wyciągniętemi, przygwożdżeni przerażeniem do miejsca, odległego o dwadzieścia metrów od pociągu, i Flora, ze wzrokiem, wyrażającym zadowolenie, po spełnieniu zemsty, ujrzeli widok straszny.
Pociąg wznosił się w górę, siedm wagonów piętrzyło się jeden na drugim, upadając następnie wśród huku i trzasku i tworząc bezkształtną masę z rozbitych szczątków. Trzy pierwsze wagony rozleciały się jak okruchy, cztery następne utworzyły górę z dachów pogiętych, kół połamanych, łańcuchów poszarpanych, ze ścian, drzwi i szyb, potrzaskanych na drobne kawałki.
Przez chwilę słychać było jeszcze tarcie mamaszyny o kamienie, nareszcie Liza rozdarta, rozszarpana upadła na lewo, a kamienie rozleciały się w kawałki, jakby wysadzone miną prochową.
Z pięciu koni, cztery pociągnięte wraz z wozem, zostały zabite na miejscu.
Koniec pociągu, sześć wagonów zatrzymało się spokojnie, nie wyskoczywszy nawet z szyn i nie poniósłszy najmniejszej szkody.
Krzyki przeraźliwe, wołania o pomoc, wszystko to mieszało się w jedną całość, z której zaledwie można było rozróżnić słowa:
— Do mnie!... na pomoc!... O, mój Boże!... Umieram!... Na pomoc!... na pomoc!...
Liza leżała wywrócona na bok, z wnętrza jej wydobywała się para gęstemi kłębami, a z węgli
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/65
Wygląd
Ta strona została przepisana.