Zdawało mu się, iż rozróżnia coś, po za białą masą, z miljonów płatków śniegu złożoną; były to jakieś olbrzymie kształty czarne, jakieś postacie potworne, rozsiadające się w przestrzeni, lub dążące wprost naprzeciw pociągu.
Czyżby to góry się usunęły, spadły na drogę i zagradzały przejście; czyżby pociąg miał, się rozbić padając na te przeszkody.
Trwoga go ogarnęła. Mimowoli sięgnął ręką do gwizdawki parowej, i zagwizdał długo, rozpaczliwie.
W gwizdaniu tem słychać było wyraźną skargę, rozbrzmiewającą ponuro wśród burzy.
A za chwilę zdziwił się jeszcze bardziej, gdyż gwizdał w sam czas; mijał właśnie z największą szybkością dworzec Saint-Romain, o którym sądził, iż jest jeszcze oddalony najmniej o dwie wiorsty.
Odetchnął cokolwiek. Liza przebiegła miejsce niebezpieczne, wydobyła się na równinę i szła teraz daleko pewniej.
Od Saint-Romain do Bolbec droga wznosi się nieznacznie, powoli. Pozwalało mu to mieć nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze aż do drugiego końca płaszczyzny.
Przybywszy do Beauville, gdzie zatrzymał się trzy minuty, nie omieszkał przywołać zawiadowcę stacji, którego spostrzegł na peronie, i podzielić się z nim obawą, tembardziej iż pokład śniegu stawał się coraz wyższy.
— W ten sposób nie dojedziemy do Rouen. Najlepiej byłoby podwoić zaprzęg, dodając drugą maszynę, stojącą w zapasie na stacji.
Zawiadowca stacji odpowiedział jednak, iż nie ma rozkazu w tym względzie, sam zaś na własną odpowiedzialność nic uczynić nie może.
Najwyżej może mu tylko dać pięć lub sześć
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/80
Wygląd
Ta strona została przepisana.