stkie zwierzęta żyły razem, króliki puszczone między kury, koza kąpała swe nogi między kaczkami, gęsi, indyki, perlice, gołębie żyły po braterska w towarzystwie trzech kotów. Kiedy się ukazywała przy wrotach drewnianych, niedozwalających tym zwierzętom dostać się do kościoła, witała ją wrzawa ogłuszająca.
— A co? Słyszysz je? — rzekła do brata zaraz za drzwiami jadalni.
Ale kiedy go wprowadziła, zamykając za sobą wrota, została otoczona tak gwałtownie, że prawie zniknęła. Gęsi i kaczki, kłapiąc dziobem, ciągnęły ją za spódnice; żarłoczne kury skakały do jej rąk, dziobiąc je z rozmachem; króliki kuliły się na jej stopach, w podskokach sięgających do kolan; trzy koty wskakiwały na jej ramiona, a koza beczała w głębi stajni, iż nie może się do niej dostać.
— Puśćcież mnie, bestye! — krzyczała, cała dźwięcząca swoim swobodnym śmiechem, łaskotana przez te pióra, te łapki, te dzioby, ocierające się o nią.
I nie czyniła nic dla oswobodzenia się. Dałaby się zjeść, jak powiadała, tak jej było miło czuć to życie, garnące się do niej i otulające ją ciepłem puchu. Wreszcie jeden tylko kot uparł się, by pozostać na jej plecach.
— To Moumou — rzekła. — Łapki ma jak aksamit.
I dumnie pokazując podwórze bratu, dodała:
— Widzisz, jak tu czysto!
Podwórze było rzeczywiście zamiecione, wymyte, wygracowane. Ale z tych kałuży poruszonych,
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/92
Wygląd
Ta strona została przepisana.