Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ich brudów! Ale śledzę ja ją i niechno złapię!.. Zresztą, wszystkie one takie.
Pocieszał się. Napił się wina z dużej, płaskiej, oplatanej butelki, grzejącej się na słońcu. I śmiejąc się znów prostacko:
— Gdybym miał szklankę, chętniebym księdza proboszcza poczęstował.
— Więc — zapytał znowu ksiądz — to małżeństwo?...
— Nic z tego nie będzie, śmieliby się ze mnie... Rozalia to dziewka tęga Widzi ksiądz proboszcz, ona tyle warta co parobek. Jak odejdzie, będę musiał nająć chłopca. Pomówi się o tem po winobraniu. Zresztą nie chcę być oszachrowany.
Ksiądz zabawił jeszcze dobre półgodziny. Przekonywał Bambousse’a, mówił mu o Bogu, podawał mu wszelkie racye nasuwane przez położenie. Stary wziął się napowrót do roboty; ruszał ramionami, żartował, zacinając się mocniej w swoim uporze. W końcu krzyknął:
— Ostatecznie, gdyby ksiądz proboszcz żądał odemnie worka zboża, toby mi dał pieniędzy... Dla czegóż ksiądz proboszcz chce, żebym moją córkę oddał za darmo?
Ksiądz Mouret, zniechęcony, odszedł. Schodząc ścieżką, spostrzegł Rozalię pod drzewem oliwnem, przewracającą się z psem Voriau, który lizał jej twarz, pobudzając ją tem do śmiechu. Spódnice jej latały, coraz to się opierała rękami o ziemię i mówiła do psa: