bez ziemskich przywiązań, zdany na wolę nieba, szorstki, ze sprośnością w ustach przeciwko grzechowi. I martwił się, że nie może się bardziej ogołocić ze swego ciała, że nie jest brzydki, zaplugawiony, że nie czuć go robactwem świętych. A jeśli na jakie słowa zbyt ostre, na jakie grubiaństwo zbyt gwałtowne brata, podnosił się w nim bunt, to wyrzucał sobie potem swą delikatność, swą dumę wrodzoną, jakby istotne grzechy. Czyż nie powinien umrzeć dla wszystkich słabości tego świata? Ot i teraz uśmiechnął się smutnie na myśl, że o mało się nie rozgniewał za popędliwą naukę brata. Była to, myślał sobie, duma, która mogła zgubić go, budząc w nim pogardę dla prostaczków. Jednakże pomimowoli czuł ulgę w samotności i że może już iść sobie czytając brewiarz, uwolniony od tego cierpkiego głosu, co zakłócał mu jego wymarzony świat doskonałej miłości.