Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już wkrótce się skończy. Zaraz będzie do nich przemawiał.
— Tym sposobem — zauważyła Ruda — duży Fortunat będzie mógł pójść jeszcze w pole, a Rozalia nie opuści i dziś winobrania. To wygodnie rano brać ślub... Głupią ma minę duży Fortunat.
— Przecie — mruknęła Babet — przykrzy się temu chłopca klęczeć tak długo. Pewnie mu się to nie zdarzyło od czasu pierwszej komunii.
Ale naraz odwrócił ich uwagę dzieciak zabawiany przez Katarzynę. Chciał sznura od dzwona, wyciągał ręce, siniejąc zezłości, dusząc się od krzyku.
— Ee, jest i mały — rzekła Ruda.
Dziecko darło się w niebogłosy.
— Przewróć je na brzuszek, daj mu piersi — szepnęła Babeta do Katarzyny.
Ta, z bezczelnością dziesięcioletniego łobuza, podniosła głowę i śmiała się.
— To dla mnie wcale niezabawne — rzekła potrząsając dzieckiem. — Będziesz ty cicho, prosiaka jakiś!.. Siostra rzuciła mi go na kolana.
— Ja myślę — podjęła złośliwie Babeta. — Nie mogła dać go do pilnowania księdzu proboszczowi naprzykład!
Tym razem, Ruda o mało się nie przewróciła ze śmiechu. Oparła się o ścianę i z pięściami na biodrach śmiała się do rozpuku. Liza rzuciła się na nią i by sobie ulżyć szczypała ją w ramiona Babeta śmiała się śmiechem garbatej, przeciskającym się przez ściśnięte wargi, niby zgrzyt piły.