Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowana, że uderzała ręką po trawach. To jeden z naszych domów. Zaraz wszystko urządzimy.
Naraz, jakby pod wpływem wspaniałego pomysłu, rzuciła się ku niemu, mówiąc mu w twarz i wybuchem radości:
— Chcesz być moim mężem? Ja będę twoją żoną.
Był również zachwycony, odpowiedział, że z ochotą będzie mężem i śmiał się głośniej, niż ona. Nagle Albina stała się poważną. Przybrała minę krzątającej się gospodyni.
— Wiesz — rzekła — teraz ja rozkazuję... Będziemy jedli śniadanie, gdy nakryjesz do stołu.
I dumnie wydała mu rozkazy. Musiał złożyć to wszystko co powyciągała ze swych kieszeni, w dziupli jednej wierzby, którą nazwała „szafą“. Gałganki były bielizną; grzebień wyobrażał gotowalniane przybory; igły i szpagat miały służyć do naprawiania odzieży podróżników. Co do zapasów żywności, składały się one z małej buteleczki wina i kilku kawałków wczorajszego chleba. Co prawda, były jeszcze zapałki, aby ugotować ryby które miano złapać.
Kiedy nakrył stół z butelką w środku i trzema kawałkami chleba w około, ośmielił się zrobić uwagę, iż uczta będzie skromna. Ale ona ruszyła ramionami z miną kobiety wyższej. Weszła w wodę, mówiąc surowo:
— To ja będę łowić. Ty sobie będziesz patrzył.