Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giusz, schodząc ze stołu. — A ty, czy umiesz grać w zgadywanego?
Albina umiała wszystkie gry, tylko do tej trzeba było najmniej trzech osób. Pobudziło to ich do śmiechu. Sergiusz zawołał, że wystarczy aż nadto dwojga i przysięgli, że zawsze będą tylko we dwoje.
— Jest się u siebie w domu, nic się nie słyszy, mówił znów młodzieniec, wyciągając się na kanapie. A meble pachną tak przyjemnie czemś z przeszłości... Dobrze tu, jakby w gniazdku. Pełno szczęścia w tym pokoju.
Dziewczyna spuściła oczy poważnie.
— Gdybym była bojaźliwa — szepnęła — toby mię strach nie opuszczał w pierwszych czasach. Tę właśnie historyę chcę ci opowiedzieć. Słyszałam ją w okolicy. Może kłamią. W każdym razie zabawi to nas.
I usiadła obok Sergiusza.
— Dawno już, bardzo dawno temu... Paradou należało do bogatego pana, który przybył i zamknął się tu z panią bardzo piękną. Bramy pałacu były tak szczelnie zamknięte, mury ogrodu były tak wysokie, iż nikt nigdy nie dostrzegł najmniejszego rąbka sukni pani.
— Wiem — przerwał Sergiusz — pani ta nigdy się jut nie pojawiła.
A kiedy Albina patrzyła na niego zdziwiona, widząc z przykrością, że jej baśń jest znana, on mówił półgłosem dalej zdziwiony: