Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się w kilku rzutach: jaśminy z gwiazdami wdzięcznych kwiatów; glicynie z jasnami, koronkowemi liśćmi; grube bluszcze wycięte jakby z blachy lakierowanej; giętkie kaprifolia usiane źdźbłami bladych korali, miłosne powojniki wyciągające strojne ramiona w białe kity. Zaś inne, wątlejsze rośliny, owijały się w koło tamtych, łącząc je ściślej, zasnuwając je pachnącym wątkiem. Nasturcye mięsiste i zielonawe otwierały złoto-czerwone usta; fasole czerwone mocne jak cienki szpagat zapalały miejscami ognie swoich żywych iskier. Volubilis rozpościerały swe liście wycięte w serca tysiącem swoich dzwoneczków grały cichego kuranta wytwornych kolorów. Groszki pachnące podobne do spoczywających motyli, zwijały swe skrzydełka płowe, swe skrzydełka różowe, jakby w gotowości do odlotu za najpierwszym podmuchem wiatru. Olbrzymia czupryna zieloności, poprzetykana deszczem kwiatów, z obfitością rosypujących się na wsze strony kosmyków w szalonem rozczochraniu, nasuwała myśl o jakiejś dziewczynie olbrzymiej, omdlałej na wznak gdzieś w oddali, z głową w tył odrzuconą namiętnym ruchem i rozlaniem się wspaniałych włosów, niby sadzawki zapachów.
— Nie śmiałam nigdy wejść w ten cień — rzekła Albina do uchę Sergiusza.
Dodał jej odwagi, przeniósł ją po nad pokrzywami a ponieważ próg zawalony był odłamem skały, potrzymał ją przez chwilę do góry, aby mogła