Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sergiusz, który się już pierwej światła obawiał, doznał niepokoju, gdy się stał dość silnym, aby pójść do okna. Znowu każdego wieczora mówił: „Jutro“. Drżący obracał się do ściany, kiedy Albina, wchodząc, wołała do niego, że pachnie tarniną, że podrapała sobie ręce przedzierając się przez żywopłot, aby mu przynieść woń całą. Pewnego razu musiała go wziąć nagle w objęcia. Poniosła go prawie do okna, podtrzymała go, zmusiła do patrzenia.
— Ależ z ciebie tchórz — mówiła, śmiejąc się swoim głośnym, dźwięcznym śmiechem.
I poruszała jedną ze swych rąk we wszystkich kierunkach horyzontu, powtarzając z miną tryumfującą, pełną słodkich obietnic:
— Paradou, Paradou!...
Sergiusz bez głosu, patrzył.