Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znów, długo, w pewne dni mistycznych schadzek, przedsiębrał nieskończone szeptanie różańca.
Gdy samotny w swej celi, niekrępowany czasem, klękał na podłodze, otaczał go cały ogród Maryi, jaśniejący wspaniałemi kwiatami czystości. Różaniec przesuwał w jego palcach swój wianek ze Zdrowaś, przetykanych Ojczenaszem, niby wianek z białych róż, lilij Zwiastowania, krwawych kwiatów Kalwaryi i gwiazd Koronacyi. Postępował zwolna wonnemi ścieżkami, zatrzymując się po każdym z piętnastu dziesiątków ofiar spoczywając w odnośnej do nich tajemnicy; szlochał więc z radości, boleści, chwały, w miarę jak tajemnice grupowały się w trzy serye, radosnych, bolesnych chwalebnych. Legenda niezrównana, historya Matyi, całe życie ludzkie ze swemi uśmiechami, swemi łzami, swoim tryumfem, które przeżywał od początku do końca, w jednej chwili. A najprzód Wstępował w radość, w owe pięć tajemnic uśmiechnionych, skąpanych w jasnościach świtu: pozdrowienie archanioła, promień płodności z nieba, zachwycające omdlenie związku bez zmazy; odwiedziny u Elżbiety, w jasny poranek pełny nadziei, w godzinie, kiedy owoc jej żywota po raz pierwszy udzielił Maryi tego wstrząśnienia, od którego bledną matki; narodziny w Betleemskiej stajence, i długim szeregiem pasterzy przychodzących pozdrowić boskie macierzyństwo; nowonarodzony zaniesiony do świątyni na ręku położnicy, kt-