Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Krzywy dziób! krzywy dziób! — dodał drugi.
— Łysy łeb! łysy łeb! — darł się trzeci.
Imci pan Jastrząb nasłuchiwał. Nie trudno mu się było domyśleć, że jakieś niepoczciwe hultaje szydzą z jego łysiny i krzywego dzioba. Rozrzewnienie jego pierzchło natychmiast. Wydobył z zanadrza osełkę kamienia i począł zwolna ostrzyć na niej szpony jeden po drugim. Odkąd żył na świecie nikt nie zadrwił bezkarnie z Imci Jastrzębia, herbu Ostry Pazur!
Dźwignął się z ziemi, odwrócił i cofnął się zdumiony. Z dziupli starego dębu, wyglądały ku niemu trzy potworne łebki, powleczone siną pomarszczoną skórą, porośniętą gdzieniegdzie rzadkim puchem. Ogromne gały wybałuszonych oczu i krótkie hakowate dzioby czyniły je nieco podobnymi do kocich łbów. Rzecz dziwna, bo przypominały także szpetną twarz krewniaczki jego, Sowy Puchaczowej.
— Nie, to niemożliwe, krewniaczka moja mówiła mi, że dzieci jej są najmilszymi istotkami pod słońcem, a to jakieś złe, ordynarne urwisy — pomyślał, ale chcąc się upewnić, że się nie myli, podszedł do drzewa.
— Moje dzieci — rzekł — jestem waszym wujkiem, spotkałem mamę waszą; prosiła mnie żebym was odwiedził...