Stał mu się życia codzienną potrzebą.
Smutny czy wesół — w nim ma przyjaciela,
Co rży w radości i smutek podziela,
A gdy wypuści na obszar bez końca,
I sam wiatr tylko, nad morzem traw szumi, —
Szczęśliw — że jedna istota żyjąca,
Jego uczucia dzieli i rozumie.
Śród igrzysk — słońce zaszło po za góry,
I wieczór cichy, pogodny, majowy,
Z niebios płonących zachodniej połowy,
Przygaszał blaski jaskrawe purpury,
Coraz to rąbki zarzucał nań bledsze,
I tuman lekki unosił w powietrze.
To czas modlitwy, — wstał Mułła sędziwy,[1]
Odśpiewać namaz[2]; umilkł tłum zgiełkliwy,
Ucichły szepty, a schylone czoła,
Postawy korne, w ślad za zaszłym słońcem,
I głos kapłana nad gronem milczącem,
I uroczysta chwila — i do koła
Rozległa przestrzeń pustynnego kraju;
Rzekłbyś — nad niemi ciągnął duch proroka,
I wskroś zasłony cielesnego oka,
Wiernym — rozkosze ukazywał raju.
Skończył się namaz, i ostatnie dźwięki,
Skonały w stepie; — gdy ludność kirgizka