Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O skały, skrzydeł do lotu próbował,
I patrzył, — w które pożeglować strony:
Czy po za mury olbrzymie Kitaju,
Czy dań wybierać po stepowym kraju.

Ha! któż przeliczy!... gór piętra, skał złamy,
Dzikie, zarosłe, nagie i jałowe,
Co jak na wielką radę lub rozmowę,
W krąg się pod niemi ścisnęły stopami;
Te łącznie, inne, szeregi długiemi
Na dwa się krańce rozchodziły ziemi,
Rozlicznych kształtów, wymiarów i farby,
Dźwigając baszty najeżone, z lodu;
Niby, wielbłądy ze śnieżnemi garby,
Szły karawaną na zachód ze wschodu.

W gór przerwach, — step się porankiem uśmiechał,
Słońce nań wszystkie rzuciło djamenty,
On słońcu — kwiatów ambrozją oddychał;
Step!... tem śmiertelnem okiem nieobjęty
Im dalej... barwy przyoblekał bledsze,
Im dalej... nie patrz... nie badaj przedziału...
Bo się stopiły — i step, i powietrze,
I niebo, — w jakąś tkankę ideału.

I wzrok mój, buja w ogromnéj przestrzeni,
Kędy jeziora i wstęgi strumieni,
Dymiły mgłami, które się ku górze
Ciągnęły, w jasnych smugach po lazurze.