Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciemnej zieloności zarośli; blask jego oblał jakby ogniem złocone cerkwi kopuły, odbił się jak w zwierciedle we wszystkich rzeki i jezior załamkach, a krople rosy kołyszące się na końcu trawek lub zebrane w dzwonkach i kielichach kwiatów, rozdzielając na tęczowe kolory promienie światła, nadały całej dolinie widok czarnoksięskich ogrodów, błyszczących światłem rubinów, szmaragdów i dyamentów.
«Bezwątpienia, piękny to widok, lecz nie dla poety. Filantrop, patrząc na te obszary, na które swych łask skarbnice wylało przyrodzenie, może tu widzieć w postępie wieków i cywilizacyi, rozmnożone człowieka siedziby, może prostować zakręty na spławne rzek kanały, zaludnić je łodziami i zamienić nieuprawne odłogi na bujne zagony; lecz cóż tu znajdzie poeta? Ten widok piękny, harmonijny, pasterski, przez ileż wieszczów dotychczas powtórzony; te wesołe stada, te łąki szmaragdowe, te skromne mieszkania wieśniaków, nareszcie ta rosa, te kwiaty, te wody, to słońce, ileż razy śpiewane, nucone, rymowane od Homera czasów? — ciągle jedne i też same obrazy, ciągle jedne i też same uczucia!...
«Zwróciłem konia i puściłem się na stepy. Jeszcze od brzegów góry widać gdzieniegdzie uprawne role; ja pędzę, aby je coprędzej stracić z przed oczu; omijam łąki, pola, zarośle, omijam gaiki, siedlisko cietrzewia i zająca, i nareszcie przybywam do miejsc, gdzie się drogi kończą, gdzie