Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kopuł, wieżyc i szpiców, domów, świątyń, gmachów,
Śmieje się w słońcu miasto; chwila jeszcze — tonem
Innym gwiżdże maszyna. Stoim przed peronem.
Trzask drzwiczek otwieranych, powitań okrzyki,
Wołania posługaczy, skrzyp ich wózków dziki,
Syk wypuszczanej pary, wrzawa rozmów, śmiechy,
Wszystko spływa w gwar wielki, podwojony echy.
Wysiadam. Różnobarwny i różnojęzyczny
Tłum faluje w równości wkrąg demokratycznej.
Idę z falą. Wtem ktoś mię pociągnął za rękę.
Patrzę — biedne dziewczątko, w ubogą sukienkę
Odziane, fiołków bukiet podaje świeżutki.
Co? te kwiatki w jesieni?... Precz, zwątpienia, smutki!
O morze, twe potężne, żywotwórcze tchnienie
W wonne wiosny zamienia pochmurne jesienie!
Jakież cudowne kwiecie snadź wykwitnie z wnętrza
Ludzkiego, gdy je kiedyś wielka, przenajświętsza
Miłość bratnia zatopi swoją złotą falą!

O ludzie! naprzód! naprzód! Za chmurną oddalą,
W mgle przyszłości posępnej, niepewnej, dalekiej,
Oczekują was może lepsze, szczęsne wieki!
............
Tak czasem marne kwiatki nadzieję zapalą.