Przejdź do zawartości

Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I las grał wielką, świętą potęgi symfonię
I nieskończonym hymnem uderzał w błękity...

Wiatr przechadzał się, chyląc dumne świerków szczyty.

Szliśmy cisi, wsłuchani w tajemnicze szumy.
W sercach nam echem grały zapomniane dumy
I rozpierały łona. Wygasłe wspomnienia,
Nadzieja, która wiecznie życie opromienia,
Żal, że próżno tęsknimy za pomyślną wieścią,
Rozpacz, że los jest dla nas jedynie boleścią,
Nieokreślona ufność w przyszłości koleje
I zgroza na myśl o tem, co się wkoło dzieje, —
Wszystko wrzało w nas, łkało, grzmiało burzą dziką,
A bór wtórzył nam swoją olbrzymią muzyką.

Stój! Patrz, las się w tył cofnął, jak zielona ściana.
Przed nami mała, jasna, słoneczna polana,
W środku wyniosłość jeszcze, ze skał utworzona,
Głaz wielki — i krzyż w górę wyciąga ramiona.

To szczyt! Hełmowej góry promieniste czoło!
Naprzód! Na skalny cypel drapać się!
Aa!
Wkoło
Świat cały leży w setnych swych barwach i zmianach.
Spójrz tu! Cudna sielanka! Zamknięta w dwóch ścianach