Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Och!... taki świat!...
— Cóż chcesz... elegancki...
— Och!... taka elegancya!...
Zaczął się śmiać przeciągle, mając ochotę wygadać się przed matką o spotkaniu Muszki, o jéj trywialnéj przemianie; lecz należałoby przyznać się do rannych spacerów z Tecią, a tego Tadeusz uczynić nie chciał.
Zadowolnił się więc powtórzeniem kilkakrotnem:
— Och!... taka elegancya!...
Ironia ta nie opuściła go ani na chwilę, nawet w biurze. Wynajdywał teraz trywialne strony w obejściu Malewicza, Bodockiego, Pozbitowskiego. Z po za swojego biurka, w milczeniu, krytykował, śledził, czynił ironiczne uwagi. Zaczął nawet rysować karykaturę całéj grupy, zbitéj w kącie, koło drzwi.
Stanowczo, burżuazya miała racyę, mówiąc, że „kasynowcy” stajnią trącą.
Bezwiednie kreślił niezłą syntezę ich postaci. Kilkoma pociągnięciami pióra oddał długą, szkieletowaną sylwetkę Stania, drewnianą elegancyę Malewicza, parobkowatą piękność Bodockiego. Zmysł jego krytyczny subtylizował się w téj formie.
I nagle na czystéj ćwiartce zaczął kreślić syntezę Muszki „sportowéj”, z psem olbrzymim, uczepionym na bacie. Lecz mimo woli nadawał jéj dawne kształty Androgyny. Niezadowolony, podarł papier i znów