Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, coś w guście Sienkiewicza, tylko styl dystyńgowańszy... — powiedział mu Pozbitowski.
Charłupko zaś porównał go do autora „Madam-Chrysantème” i nazwał „lwowskim Lotim”, uśmiechając się przytém z nieporównaną ironią.
Lecz Malewicz ironii nie chciał zauważyć. Włożył w oko monokl i rozpierał się w loży z niedbałą miną zblazowanego na punkcie pochwał i ludzkiéj ciekawości człowieka. Postanowił uchwycić ową szansę i urządzić w kasynie wielką partyę nazajutrz po południu.
Teraz przyszedł do biura odbyć pokutę inspekcyjną; lecz, nerwowo podniecony, nie mógł usiedzieć na miejscu.
Chodził wciąż po wązkim dywaniku, który szarą linią ciągnął się pośród wywoskowanéj podłogi. Żałował, iż Wielohradzki miał dziś z nim przesiedzieć inspekcyę. Wolał Bodockiego, Pozbitowskiego, słowem kogoś, z kim mógłby pomówić swobodnie, poradzić się co do układu stajni i zakupna ekwipaży. Miał ochotę podczas wyścigów zadziwić całą Galicyę zaprzęgiem à la daumont, który zaczynał w Paryżu wchodzić w modę. Lecz wahał się; mody angielskie, bardziéj correct, ciągnęły go ku sobie.
Tymczasem w sercu Tadeusza rosła burza.
Nie patrząc na Malewicza, widział go przecież dokładnie i rozdrażniony do najwyższego stopnia zagryzał do krwi wargi. Bezustannie równał siebie z tym „kasynowcem”. Byli obaj bez grosza majątku,